VigLink

Witam i zapraszam

niedziela, 31 sierpnia 2014

List pani Łucji o zgubnym wpływie npr na małżeństwo.


Kościół wychwala naturalne planowanie rodziny jako metody bezpieczne, pogłębiające więź małżonków, uczące wzajemnego szacunku, pozwalające żyć w pokoju i radości, uczące samoopanowania, odpowiedzialności, pracy nad sobą i wyzwalające z egoizmu, którego żaden człowiek nie jest przecież pozbawiony. To postępowanie według jakiegoś bożego planu, które ma zapewnić człowiekowi szczęście. Tyle mówi kościelna propaganda. Życie pokazuje coś zupełnie odmiennego. Do jednego z katolickich mediów napisała 22 letnia mężatka, z dwuletnim stażem, której naturalne planownie rodziny burzy małżeńskie szczęście. Zastanawia się dlaczego nie może razem z tymi metodami używać prezerwatywy?. Oddajmy głos młodej kobiecie. "Wiem, że takie pytania były zadawane milion razy, ale ja jednak bym chciała znów wrócić do tematu prezerwatyw i NMPR. Jesteśmy młodym małżeństwem (mamy po 22 lata) i od 2 lat jesteśmy małżeństwem, jednak cięzko stwierdzić ile to nasze małżeństwo potrwa właśnie przez NMPR. Mieszkamy razem z moimi teściami w 2 pokojowym mieszkaniu, ale zbieramy na własne mieszkanie, jednak biorąc pod uwage naszą sytuację finansową będziemy mogli je kupić (oczywiscie na kredyt) najprędzej za jakieś 3-4 lata. O wynajmie nie ma mowy, bo wtedy wydając na nie pieniądze nigdy nie doczekamy się własnego mieszkania. Niby mamy swój pokój, ale ciężko nam się skupić na "zajęciu się sobą" jak ciągle ktoś przechodzi obok, to do kuchni, to do łazienki a słychac wszytsko przez drzwi, nawet dorbny szmer. Najgorsze jest to, że teściowie prawie nigdy nie wychodzą, a nawet jak to się zdarzy to akurat mam dni płodne... Już zdarzylo się tak nie raz, w koncu sami, ale nie możemy się nawet dotknąć... Najgorsze bylo teraz na początku czerwca, jak pojechaliśmy na tydzień do Chorwacji (w ramach "spóźnionej podróży poślubnej"). Chcieliśmy jechac w innym terminie ale nie dało rady z urlopami. I musiliśmy pojechać jak miałam dni płodne... Prosze sobie tylko wyobrazić. Morze, plaża, chwila intymności spokoju, a nie mozemy sie nawet do siebie zbliżyć... Mąż sflustrwany rozwiazył wieczorami krzyżówki i nawet sie do mnie nie odzywał, a ja wyłam z rozpaczy w łazience. I tak było co noc. Jestem załamana. Mąż jest na granicy wytrzymania, ja zresztą tez. Dlaczego nie mozemy użyć prezerwatywy (która nie wpływa na organizm jak tabletki i ni jak nie wpływa na dziecko)? Czytalam tłumaczenia że NMPR wzmacniają miłość, że uczą panowania nad własnym ciałem itp. Ale póki co to sama sie czuje jak niewolnik własnego ciała. Bo jak nazwać sytuacje jak staram sie tak ułożyć wszytskie plany byle mieć dni niepłodne? Jak musze podporządkować WSZYTSKO swojemu cyklowi? Rozumiem, że to uczy czekania i szacunku. ALe nie wspóżycie wcale i w rezultacie tylko złość i rozczarowania na prawde pogłębia miłosć? Na dziecko nie mozemy sobie na razie pozwolić, bo nigdy nie wyprowadzimy się od teściów, a mnie za ciąże czeka zwolnienie z pracy. Oczywiście chcemy mieć dzieci, ale za jakieś 3-4 lata jak już będziemy na swoim. Ale nie wiem czy będziemy, bo nie wiem czy moje małżeństwo sie do tej pory nie rozpadnie. Jakbyśmy uzywali prezerwatyw to moglibyśmy w końcu cieszyć się sobą jak młode małeżstwo, a nie czekac na coś co i tak nie następuje, a jak już, to na szybko, byle nikt nie słyszał... Na tym polegają NMPR ? Na tym że ciało człowieka panuje nad nim samym? Bo własnie tak się czuje... I nie pogłębia to w żaden sposób naszej miłości. Wręcz przeciwnie zabiją ją, zabija bliskość. Bo wtedy kiedy OBOJE tego pragniemy nie mozemy się dotknąć, a jak już możemy to albo nie ma okazji albo robimy to "na siłe". Wiem ze prezerwatywy nie dają 100% pewności. Ale szansa ze zajde w ciąże to 2% a jak jak będę współzyć w dni płodne to niemal 100%. Jeśli nawet prezerwatywa zawiedzie to wtedy przyjemiemy dziecko z radością, ale jednak to co innego niż świadomo współżycie w dni płodne". Żenująca jest odpowiedź redaktora, który ma klapki na oczach i próbuje wymusić na dziewczynie urodzenie dziecka - widzi jedynie bezsensowyny zakaz antykoncecpji, nie rozumie dramatu młodej pary. " Wyjdę pewnie na kogoś, kto nie potrafi współczuć, ale wydaje mi się, że sedno problemu tkwi nie w tym, że nie możecie współżyć, ale w tym w tym, że odwlekacie poczęcie dziecka. To dlatego podporządkowujecie wszystko dniom płodnym i nieplodnym. Gdybyście byli otwarci na życie, problemu by nie było. Wiem, uważacie że nie macie warunków. To nie zmienia jednak sytuacji, że problemem nie jest nauczanie Kościoła który zakazuje antykoncepcji, ale wasze odkładanie momentu poczęcia. Warto chyba jeszcze raz skalkulować, czy naprawdę nie możecie. Wedle polskiego prawa ciąża nie może być powodem zwolnienia. Zresztą pracą, z układami z teściami można jakoś pokombinować.... Tak mi się wydaje..." Młode małżeństwo, jak większość ludzi w ich wieku mieszka z rodzicami, nie ma warunków na powiększenie rodziny, nie może się cieszyć swoją intymnością, a jednocześnie chce żyć zgodnie z nauką kościoła. Ich pożycie seksualne legło w gruzach. Dodatkowym problemem jest zniewolenie kobiety przez naturalne planowanie rodziny i całkowite uzależnienie od śluzu i temperatury w pochwie. Całe ich życie podporządkowane jest cyklowi, nawet planowanie podróży. Oboje na tym cierpią, czują, że te metody zabijają ich miłość i bliskość. Czują się oszukani - przeżywają rozczarowania i złość, nie odczuwają pogłębienioa miłości. Chcą stosować prezerwatywy, aby nie być zależnym od cyklu. Czują, że obecenie ich współżycie to seks na siłę w momencie , kiedy pozwalają na to wykresy. Co radzi mi redakcyjny ekspert od seksu i antykoncepcji-aby nie odkładali poczęcia dziecka. Wmawia ludziom, że to przez brak otwartości na życie mają problemy, bo gdyby nie przejmowali się tak dniami płodnymi to byliby szczęśliwi. Ekspert pisze jedną ważną rzecz - Kościoła nie obchodzą problemy ludzi młodych, ma swoją stałą doktrynę, w której antykoncecpja jest zła. To, co ludzie mają warunki nie jest istotne, ważna jest jakaś obsesja grzechu i utrudnianie małżeństwom życia - zniewalanie wiernych, uszczęśliwianie ich na siłę. List pani Łucji pokazuje, że npr -tak wychwalane przez kościół, niszczy związek, nie uczy szacunku, nie pogłębia miłości, a wręcz zabija to, co miłości najcenniejsze - spontaniczość, bliskość, zaufanie, wzajmne poszanowanie potrzeb seksualnych. Kościół zrobił tym ludziom ogromną krzywdę. Między bajki można włożyć zapewniania kościoła, że npr nie ma nic wspólnego z biznesem. NAawet w Polsce jest kilka stowarzyszeń promujących npr, trenerzy tych metod zarabiają na tym spore pieniądzy, a w największych miastach powstają przychodnie naturalnego planowania rodziny, w których wizyty darmowe nie są. Npr to rodzaj kościelnego lub przykościelnego biznesu. Nie ma to nic wspólnego z troską o ekologię i małżeństwo, czy poczęte życie. Organizacje związane z kościołem, nawet jeżeli prowadzone są przez osoby świeckie nie robią niczego w za darmo. Co można doradzić takim parom jak Łucja i jej mąż? Aby postępowali zgodnie ze swoimi planami, nie przejmowali się wymysłami kościoła i stosowali prezerwatywy. Szkoda niszczyć związek, aby stosować się do urojeń zawartych w papieskich encyklikach, które nie mają nic wspólnego z duchem wiary. Nie można pozwolić na to, aby kościelne ograniczenia, straszenie niszczą najpiękniejszą relację, jaką stworzył człowiek - miłość. Istotne wydaje się sformułowanie "otwartość na życie" - nie chodzi tutaj jedynie o przyjęcie dziecka do rodziny, o nie dokonywanie aborcji, ale o nieskuteczność metod naturalnego planowania rodziny. Kobieta i mężczyzna są całkowicie podporządkowanie jej cyklowi i wahaniom hormonalnym. Okoliczności, które zakłócają i tak mizerną skuteczność npr jest sporo: nieprzespana noc, praca na zmianę, choroba, wyjazd, nawet wypicie odrobiny alkoholu,leki,uprawianie sportu. Kobieta w tych metodach jest przedmiotem, rodzajem nagrody dla męża za cierpliwość - ma być dostępna w określone dni i zawsze gotowa na ciążę. Jej odczucia i plany, czy sytaucja rodzinna nie mają żadnego znaczenia. Oczywście znajdzie się wiele par zadowolonych z npr, wiele opinii pozytywnych , pisanych głównie przez zarabiających na tym trenerów.

niedziela, 24 sierpnia 2014

NIE TYLKO ABORCJA


Od kilku tygodni media wałkują sprawę profesora Chazana i klauzuli sumienia w zawodach medycznych. Przy okazji podawane są przykłady naruszenia prawa do aborcji w innych krajach. Dyskusja rozgrzewa internetową publiczność. Śledząc ją można dość do błędnego wniosku, że jedynym i największym problemem rozrodczym kobiet w Polsce jest prawo do legalnej aborcji. Organizacje kobiece robią aborcyjny raban i nie widzą innych, o wiele ważniejszych problemów z jakimi zmagają się kobiety ciężarne w Polsce. Nie mówię o kłopotach egzystencjalnych, prywatnych i prawnych. O wiele pilniejszym problemem do rozwiązania niż aborcja jest sprawa traktowania kobiet po poronieniach i opieka okołoporodowa. Warto w tym miejscu wspomnieć o statystykach - poronień w Polsce notuje się ok 40 tysięcy rocznie. Kobiety ciężarne mają problem z przyjęciem do szpitala, często odmawia się im pomocy, nawet jeżeli mają skierowanie od lekarza, ale innej specjalności niż ginekolog. Opieka okołoporodowa jest przesiąknięta mnóstwem błędów, które skutkują śmiercią płodów w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży. Często odmawia się lub zwleka z wykonaniem cesarskiego cięcia ze wskazań medycznych. Kobiety po poronieniach nie mogą liczyć na żadne wsparcie psychologiczne w szpitalu, mają problemy z uzyskaniem dokumentacji potrzebnej do urlopu macierzyńskiego i z wydaniem resztek ciała płodu, jeżeli mają takie życzenie. Uzyskanie skierowań na badania hormonalne po poronieniu to droga przez mękę. Kolejnym poważnym problemem jest uzyskanie skierowania na badania prenatalne i wydanie wyników badań oraz dostęp do porady genetycznej. Przez niektórych lekarzy wypisanie skierowania na badania prenatalne odczytywane jest jako przyłożenie ręki do aborcji. Celem owych badań nie jest aborcja, ale ewentualne leczenie dziecka w okresie płodowym, przygotowanie kadry i sprzętu na narodziny chorego dziecka i przeprowadzenie ewentualnych zabiegów w pierwszych tygodniach po porodzie. Bywa, że ginekolodzy ignorują obawy ciężarnych pacjentek, wyśmiewają je, mówią, że to normalne w ciąży, choć w rzeczywistości niepokój przyszłych mam jest uzasadniony. W Polsce w dalszym ciągu nie weszły do kalendarza szczepień dla nastolatków szczepienia przeciwko HPV (wirusowi powodującemu nowotwór szyjki macicy i nowotwory głowy i krtani). Powodem są nie tylko brak pieniędzy i opieszałość Ministerstwa Zdrowia, ale także sprzeciw środowisk katolickich, które widzą w tych szczepionkach złamanie prawa rodziców do wychowania zgodnie ze swoją ideologią i drogę do demoralizacji młodzieży. Zarzuty są absurdalne, ale w tym kraju władzy bardziej zależy na układach z kościołem niż na zdrowiu obywateli. Negatywnym zjawiskiem jest mówienie opinii publicznej, że jedynym problemem ciężarnych kobiet w opiece medycznej jest brak dostępu do aborcji. Problemów jest znacznie więcej i jest konieczne, aby wyszły na jaw. Osobnym problemem kobiet jest utrudniony dostęp do antykoncepcji i leczenia niepłodności metodami wspomaganego rozrodu. Wciąż są bardzo drogie, przez co pacjentka nie może skorzystać ze swojego podstawowego prawa do leczenia i decydowania o swojej rozrodczości. Niepokojący jest wzrost liczby lekarzy o specyficznie pojmowanym katolickim sumieniu, dla których zbrodnią jest zażywanie leków antykoncepcyjnych. Chciałabym aby mój wpis był właściwe odebrany- problem legalnej aborcji jest niewielki w stosunku do ogółu kłopotów zdrowotnych, jakie mają kobiety ciężarne -od informacji o stanie zdrowia płodu do leczenia chorób, które pojawiły się w czasie ciąży. Warto zwrócić uwagę, że w części skrajnie religijnych środowisk już panuje przekonanie, że kobieta w ciąży nie jest pacjentką, bo ciąża to choroba, a pacjentem jest jedynie jej dziecko. Dąży się do odebrania kobiecie ciężarnej podmiotowości. Organizacje lewicowe nie mogą koncentrować się jedynie na aborcji, muszą pokazać, że są zainteresowane wszystkimi aspektami opieki lekarskiej nad kobietami ciężarnymi. Większość chce urodzić dzieci i ma olbrzymie trudności w wyegzekwowaniu swoich praw.