Strony

sobota, 28 grudnia 2013

Światopoglądowa żenada roku 2013.


Zbliża się koniec roku. Na moim blogu również nie może zabraknąć podsumowań. Pominę politykę, sport i gospodarkę. Skupię się na światopoglądzie. Mijający rok obfitował w różnego rodzaju wypowiedzi, o których można by powiedzieć, że były nietrafione. Królami żenujących wypowiedzi byli niezawodni biskupi. W pamięci Polaków utkwiły ich dywagacje o edukacji seksualnej i gender. Szczytem braku empatii i niedouczenia było zwalanie winy za pedofilię na rodziny, ofiary, feministki oraz przekonaniu kilku purpuratów, że to dzieci kuszą księży i wchodzą im do łóżka. Wydarzeniem, które zasługuje na wyśmianie była nagonka obrońców życia na posłów, którzy głosowali przeciwko wykreśleniu z ustawy antyaborcyjnej przepisów pozwalających na aborcję z powodu ciężkiego, nieodwracalnego uszkodzenia płodu. O tych wydarzeniach pisałam wcześniej, teraz chcę skupić się na trzecim zajściu, który wstrząsnął opinią publiczną. Kilka dni temu znana feministka, pani Katarzyna B. pochwaliła się, że zamierza usunąć ciążę w Wigilię. Jej słowa w pełni zasługują na najniższy stopień podium w kategorii światopoglądowej żenady roku. W wywiadzie dla jednego z portali internetowych przyznała, że usunie ciążę w Wigilię, aby było weselej. Na szczęście okazało się, że pani Katarzyna urządziła gigantyczną prowokację. Na skutki owej prowokacji nie trzeba było długo czekać. Od razu w mediach konserwatywnych pojawiły się głosy, że edukacja seksualna doprowadza do aborcji, a antykoncepcja jest nieskuteczna. Znaną feministkę skrytykowały również dziennikarki, które trudno podejrzewać o sympatię pro-life oraz pani profesor Joanna Senyszyn. Trzeba przyznać, że nieodpowiedzialne zachowanie pani Kasi zniszczyło działania wielu organizacji kobiecych na rzecz edukacji seksualnej i odpowiedzialnego rodzicielstwa. Feministki od lat starają się przekonać opinię publiczną, że aborcja jest dla kobiety dramatem i jest ostatecznym wyjściem. Tymczasem pani Katarzyna radośnie obwieszcza, że aborcja byłaby dla przyjemnością. Lekceważy uczucia kobiet, które żałują aborcji i nie są zachwycone tym, co zrobiły. Pani Katarzyna urządziła z praw kobiet parodię, pokazała na czym zależy skrajnym feministkom - nie na prawie kobiet do samostanowienia (do zapobiegania ciąży, planowania macierzyństwa, realizowania się zarówno na gruncie zawodowym, jak i rodzinnym), ale na prawie do usuwania płodów. Zachowanie pani Katarzyny jest doprawdy żenujące. Próbowała tłumaczyć się, że to ciąża polityczna, że chodziło o to, aby zwrócić uwagę społeczeństwa, że zakaz aborcji nie powoduje, że aborcja nie jest wykonywana. Przy okazji, pod wpływem emocji przyznała, że pomagała przyjaciółkom w organizowaniu nielegalnych aborcji, za co powinna w świetle ustawy "O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży" odpowiadać karnie. Warto przypomnieć zwolennikom myślenia pani Katarzyny, że 26 z 36 badań naukowych przeprowadzonych w różnym czasie i w różnych krajach, potwierdza, że aborcja zwiększa ryzyko raka piersi nawet o 60% Wynika z biologii kobiety "Jakkolwiek estradiol, czy też estrogeny zwiększają ryzyko wystąpienia raka piersi związane jest to ze wzrostem tkanki piersiowej. Estradiol, sprawia, że piersi rosną od czasu pokwitania do czasu dojrzałości płciowej i potem znowu powoduje ich wzrost w trakcie ciąży (najbardziej w I i II trymestrze). Komórki tkanki piersiowej wrażliwe na estradiol są komórkami niedojrzałymi i niezróżnicowanymi. Niektóre z nich w końcu różnicują się w kierunku komórek produkujących pokarm, które pod wpływem nieznanych jeszcze czynników nie mogą być pobudzane do dalszego rozwoju. To właśnie te komórki niezróżnicowane są najbardziej podatne na uszkadzanie przez czynniki rakotwórcze (promieniowanie, pewne chemikalia itp.). Komórki te mogą po pewnym czasie przekształcić się w komórki rakowe. Kiedy kobieta już po kilku tygodniach normalnie rozwijającej się ciąży usuwa ją, w jej gruczołach piersiowych pozostaje większa niż przed ciążą ilość tych niezróżnicowanych komórek. W dodatku nieprawidłowe, niskozróżnicowane, potencjalnie rakotwórcze komórki, które znajdują się w jej piersiach (które także są obecne do pewnego poziomu u każdego) zostały pobudzone do namnażania. Podsumowując, wszystko to prowadzi do zwiększonego ryzyka powstania nowotworu. W przeciwieństwie do aborcji, kiedy ciąży pozwoli się rozwinąć, a dziecku urodzić, komórki niezróżnicowane zamieniają się w tkankę piersiową produkującą mleko, co obniża poziom tych rakotwórczych komórek sprzed okresu ciąży. To znaczy, że w pełni donoszona ciąża obniża poziom ryzyka zachorowania na raka piersi" (na podstawie materiałów ze strony internetowej jednego z producentów tabletek wczesnoporonnych, które znalazłam w swoich zbiorach). Światowa Konferencja na rzecz Raka Piersi potwierdza związek pomiędzy aborcją a rakiem piersi... Pierwsza Światowa Konferencja na Rzecz Raka Piersi miała miejsce w lipcu 1997 roku w Kingston, Ontario, Kanada. Konferencja ta była współfundowana przez Organizację Środowiska I Rozwoju Kobiety. Zwolennicy aborcji, nadal twierdzicie, że aborcja nie zwiększa ryzyka raka piersi? Przeszliście totalne pranie mózgu, że nie widzicie oczywistego związku? Skoro na stronie poświęconej aborcji farmakologicznej znajduje się informacja o zagrożeniu rakiem i jest dokładnie wyjaśnione, oznacza to, że zagrożenie istnieje i jest bardzo duże. Feministki bagatelizując je narażają kobiety na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia oraz łamią podstawowe prawo człowieka do medycznej informacji o konsekwencji swoich decyzji. Jestem pewna, że gdyby kobiety były informowane o zagrożeniu, połowa uciekłaby z gabinetu abortera i urodziła swoje dziecko. Poród zwiększa i karmienie piersią minimum pół roku zmniejszają ryzyko raka. OD RAZU PRZYPOMNĘ, ŻE POPIERAM OBECNĄ USTAWĘ ANTYABORCYJNĄ. Są sytuację, kiedy podjąć dramatyczną decyzję, np: w przypadku gwałtu, zagrożenia życia matki, ciężkiego uszkodzenia płodu, skazującego na potworne cierpienie i szybką śmierć po narodzinach. W innych przypadkach wynikających z gapiostwa, braku odpowiedzialności, zdrad, chęci zemsty na partnerze aborcja nie powinna być legalna. A już na pewno nie powinni płacić za nią podatnicy. Nie ma znaczenia legalność zabiegu. Rak piersi nie pyta, czy skrobała się Pani legalnie, czy nielegalnie? Oczywiście, istnieje kilkadziesiąt przyczyn raka piersi, jednakże aborcja jest jednym z największych czynników zwiększających zagrożenie. Aborcja na pewno nie jest zabiegiem gwarantującym zdrowie reprodukcyjne. Promowanie jej jako części praw kobiet jest niedorzeczne i sprzeczne z interesem naszej płci. Żyjemy w XXI wieku, mamy do dyspozycji szeroką gamę środków antykoncepcyjnych i nie musimy zabijać dzieci w okresie prenatalnym, aby realizować swoje prawo do wolności osobistej. Kobieta ciężarna w trudnej sytuacji osobistej lub finansowej powinna uzyskać właściwą pomoc, nie powinno się jej proponować zabicia płodu. Jako autorka bloga i kobieta mam prawo uznawać aborcję na żądanie za zabicie dziecka. Dziecko ma także ojca, ale to nie mężczyzna poddaje się aborcji, tylko kobieta, więc odpowiedzialność za aborcję ponosi kobieta (z wyjątkiem sytuacji, kiedy mężczyzna zmusza partnerkę do aborcji, co również jest karalne). Popieram prawo kobiet do decyzji o macierzyństwie, ale obejmuje ono antykoncepcję, a nie aborcję. Antykoncepcja hormonalna, ewentualnie wkładka domaciczna mają skuteczność bliską stu procent i tylko błędy użytkowniczki zmniejszają skuteczność środków antykoncepcyjnych. Jeżeli zdarzy się błąd, dobrze jest mieć w pogotowiu antykoncepcję awaryjną, którą można zamówić za pośrednictwem banerów na blogu lub dostosować się do zaleceń zapisanych w ulotce. Zauważyłam, że osoby popierające aborcję na żądanie (jak twierdzą prawo do aborcji) są pełne pogardy dla osób, które nie uznają aborcji za dobro i prawo kobiety. Uważają, że przeciwnicy aborcji na żądanie zniewalają kobiety, są skrajnymi katolikami. Co ciekawe nie mają żadnych sensowych argumentów poza sloganem "aborcja to wolny wybór i nikt nie będzie mi jej zabraniał". Przeważnie nie są w stanie podjąć merytorycznej dyskusji, wszystkie argumenty spłycają do chęci władzy nad kobietami i nieznajomości praw kobiet. Jestem ateistką, popieram prawa kobiet, związki partnerskie, in vitro, ale nigdy nie poprę prawa do aborcji na żądanie. Religia mnie nie interesuje. Argumentami przeciwko aborcji na żądanie są rozwój prenatalny człowieka i skutki aborcji dla zdrowia i psychiki kobiety. Nie wszystkie kobiety cierpią po aborcji, część odczuwa ulgę i uważa, że dobrze postąpiła. Oczywiście mają prawo do takich odczuć. Jednak jest ich ok 15-20% (statystki z różnych krajów). Pozostałe cierpią i żałują. Niepokojące jest to, że zwolennicy aborcji odmawiają im prawa do takich emocji, uważają, że negatywnymi wspomnieniami robią kobietom krzywdę. Na koniec warto przypomnieć, kto zarabia na aborcji: organizacje międzynarodowe, takie jak Women on Web, IPPF. Organizacje aborcyjne finansowane są przez rządy wielu państw: USA, Kanadę, Japonię, Holandię, Chiny, Serbię. Zyskują organizacje feministyczne otrzymujące środki finansowe od producentów sprzętu aborcyjnego (słynna sprawa Nejfled/Nowicka, w której sąd uznał, że pozwana była na liście płac przemysłu aborcyjnego). Na aborcji zarabiają także lekarze. Tracą kobiety. Aborcja na żądanie to nie prawo kobiet, ale dobrze prosperujący biznes, przynoszący olbrzymie dochody, którego przedstawiciele zmuszają instytucje międzynarodowe i poszczególne państwa do uznania aborcji na żądanie za prawo człowieka. Antykoncepcja promowana jest na mniejszą skalę - jest trudniejsza w stosowaniu niż tchórzliwa procedura aborcji. Pozbawić życia jest łatwiej niż zapobiegać ciąży, czy faktycznie pomóc kobiecie w trudnej sytuacji lub chociaż wysłuchać ją i oddać odwagi, powiedzieć, że przezwycięży trudności.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Ministerstwo Służby Kościołowi


Obecnie w Ministerstwie Sprawiedliwości panuje minister, którego cele wydaje się być podporządkowanie polskich regulacji prawnych do wytycznych Kościoła katolickiego. Komisja Kodyfikacyjna Prawa Karnego przy Ministerstwie Sprawiedliwości proponuje, by zapis: "Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech" zastąpić następującym: ''Kto powoduje śmierć dziecka poczętego niezdolnego do samodzielnego życia poza organizmem matki, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5" Od zawsze byłam przeciwna aborcji na żądanie i jestem za karaniem lekarzy, którzy dokonują nielegalnych aborcji, ale finansowym, a nie więzieniem. Cele i tak są przepełnione. Karanie więzieniem za nielegalne aborcje może znacznie utrudnić dostęp do opieki ginekologicznej. O tym zagrożeniu nikt nie pomyślał. Lekarze zarabiają na nielegalnych aborcjach, więc sensowniejsze są kary finansowe. Skandalem jest, że projekt ma opiniować Opus Dei. Należy zadać pytanie, czy w takim razie jesteśmy wolnym krajem, skoro kwestie moralne uzgadnia się z Watykanem. Mam wrażenie, że staliśmy się wasalem małego państewka, Watykanu. Uważam, że mamy dobrą ustawę, której należy rygorystycznie przestrzegać, to znaczy wprowadzić edukację seksualną do szkół i refundować antykoncepcję oraz nie utrudniać dokonania aborcji, w sytuacjach szczególnych. Można proponować kobiecie inne, lepsze rozwiązania, ale nie powinno się odsyłać jej od szpitala do szpitala. Największym problem jest bieda, umowy śmieciowe, brak mieszkań i utrudniony dostęp do lekarzy oraz badań prenatalnych. Jeżeli minister sprawiedliwości naprawdę chce pomóc życiu poczętemu, niech zabierze się za ograniczanie umów śmieciowych, rozmawia z ministrami o zwiększeniu pomocy dla rodzin w ciężkiej sytuacji finansowej, wspiera ochronę rodziny przed przemocą (to znaczy niech przestanie opowiadać bzdury, że konwencja antyprzemocowa niszczy rodzinę i stanie się rzecznikiem jej podpisania). Od ustawy antyaborcyjnej powinien trzymać się z daleka. Czymś absolutnie niedopuszczalnym jest tworzenie prawa pod dyktando Kościoła. Istnieje jeszcze jedno zagrożenie - przepis, który chce wyprowadzić minister sprawiedliwości może być grobem in vitro, bowiem fanatycy bardzo często uznają in vitro za zabójstwo człowieka. Mam nadzieję, że w Platformie Obywatelskiej znajdą się odważni ludzie i zagłosują przeciwko zmianom. Premier jest przeciwny aborcyjnym wojenkom. Do tej pory w utrudnianiu życia kobietom specjalizowali się pisowcy i posłowie Solidarnej Polski. Mam szczerze dość fanatyków religijnych powołanych na odpowiedzialne stanowiska. Problemem przy obecnej ustawie jest całkowity brak kontroli podziemia i umarzanie spraw o nielegalne aborcje. W gazetach pełno jest ogłoszeń o przywracaniu miesiączki, internet zalewają porady na ten temat. O aborcję w Polsce nietrudno. Znacznie gorzej jest edukacją seksualną i dostępem do antykoncepcji. Właściwym krokiem jest polityka prorodzinna, której też nie mamy i promowanie zasad zdrowia seksualnego. Dalsze ograniczanie prawne aborcji jest bezsensu,niczego nie zmieni. Mamy XXI wiek, dostęp do multimediów i możliwość podróżowania po Unii Europejskiej. Zaostrzanie kar nie odstraszy lekarzy, ewentualnie podniesie cenę. Kobieta, jeżeli będzie chciała kupi jeden z środków o działaniu poronnym, stosowany przy innych schorzeniach i usunie ciążę. Najważniejsza jest profilaktyka i wsparcie ciężarnych znajdujących się w trudnej sytuacji, a tego w Polsce brakuje. W Polsce mamy dziwną praktykę tworzenia prawa - politycy chcą zakazywać, oceniać moralność ludzi zamiast stwarzać warunki dla rozwoju różnych typów rodziny.

niedziela, 15 grudnia 2013

Edukacja seksualna. Redaktor Terlikowski znieważa rodziców.


Kilka dni temu nowa minister edukacji, pani Joanna Kluzik-Rostowska przedstawiła pomysły na edukację seksualną. Według jej propozycji rodzice mieliby wybór, czy posyłają swoje dzieci na zajęcia z WdŻ pełne ideologii Kościoła, mające niewiele wspólnego z wiedzą medyczną i psychologiczną, bądź na właściwą edukację seksualną, która przygotowuje dzieci to życia w związku i rodzinie, gdzie omawia się nie tylko kwestię małżeństwa, ale także przemocy seksualnej, złego dotyku, antykoncepcji, chorób wenerycznych, emocji w związku, orientacji seksualnej. Pani minister swoją decyzję tłumaczy chęcią uszanowania autonomii rodziny. O skutkach tej inicjatywy napiszę jeszcze w tym artykule. Informację skomentował przywódca prawicowo-kościelnych mediów, pan Tomasz Terlikowski. Jak na tego pana przystało nie mogło się obejść bez znieważania ludzi nieakceptujących nauki Kościoła i katolickiego podejścia do seksualności. Dowiedzieliśmy się, że zwolennicy edukacji seksualnej są: libertynami, którzy zachwycają się dewiacjami seksualnymi. Uwaga, w rozumieniu redaktora naczelnego portalu: Fronda.pl dewiacjami seksualnymi są wszystkie orientacje seksualne poza heteroseksualną. Oddajmy głos panu Terlikowskiemu/ "Niech więc rozmaici libertyni, których zachwycają rozmaite dewiacje seksualne, którzy marzą o tym, by ich dziecko było gejem (czytałem kiedyś takie wyznanie pewnej dziennikarki o znanym nazwisku), i którzy są przekonani, że guma na bananie uchroni ich dziecko przed przedwczesną ciążą, a hormony aplikowane nastolatkom nie zaszkodzą im – posyłają swoje dzieci na lekcje seks-edukacji. I niech tam one dowiadują się, jak cudownie jest nakładać na siebie gumowe stroje, jak fantastycznym doznaniem są homoseksualne igraszki, i jak to wszystkiego trzeba spróbować. A normalni rodzice niech mają realny wybór, i mogą posłać swoje dzieci na lekcje, na których – niezależnie od tego, jak im samym ułożyło się życie – wychowywanoby je do wierności, czystości i uczciwości, do świadomości, że homoseksualizm szkodzi zdrowiu, a akceptacja pseudo-małżeństw osób tej samej płci to najlepsza droga do destrukcji społeczeństwa. Ci zaś, którzy w ogóle nie chcą, by ich dzieci uczyły się o takich sprawach w szkole, i którzy wybrali seks-edukacyjny homeschooling, mogą zaś śmiało nie posyłać dzieci na żaden z wymienionych kursów. I ich wybór też będzie szanowany. Ta propozycja podoba mi się także dlatego, że ujmując rzecz najkrócej, jest to to najlepsza droga do wyrzucenia pontoniarzy i innych seks-edukatorów ze szkół. Niewielu znam bowiem rodziców, którzy chcą by ich dzieci uczyły się o zaletach aktów homoseksualnych czy ćwiczyły wciąganie gumy na banany. Polskie społeczeństwo jest jednak zdecydowanie bardziej normalne, niż się to wydaje rozmaitym laicyzatorom" (cytat za portalem Fronda.pl) Po pierwsze pan Terlikowski jak zwykle nie ma zielonego pojęcia o czym pisze. Edukacja seksualna kojarzy się mu jedynie zakładaniem prezerwatywy na banana. Do tego, że redaktorzy katoliccy wypowiadają się na tematy, o których nic nie wiedzą zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Naukę i wiedzę zastępują wiarą oraz słuchaniem biskupów. Problemem staje się język, jakim komunikują się ze społeczeństwem. Jest to język nienawiści, bardzo daleki od chrześcijańskiego miłosierdzia. Widać wyraźnie, że redaktor wartościuje ludzi, na tych, którzy popierają naukę Kościoła i na tych, którzy mają odmienny pogląd. Ci drudzy są zboczeni, nienormalni, głupi. Nie wiedzą, tego, o czym są przekonani "normalni katolicy, wcielający w życie naukę Kościoła", że edukacja seksualna prowadzi do deprawacji, nastoletnich ciąż i seksu homoseksualnego. "Normalni rodzice" zdaniem pana Terlikowskiego kreują nierealny świat czystości przedmałżeńskiej i mówią, że "homoseksualizm szkodzi zdrowiu" i jest destrukcją społeczną. Redaktor Terlikowski chce doprowadzić do aktów nienawiści, tworzenia stereotypów. Jak zwykle wykazuje się brakiem szacunku dla drugiego człowieka,narzuca kościelny wzorzec moralności całemu społeczeństwo, choć doskonale wie, że katolicy najczęściej dokonują aborcji. Katolicy stosują antykoncepcję i popierają in vitro. Jaki jest cel szczucia jednych na drugich? Nie podejmuję się odgadnąć, jakie zamiary ma pan redaktor. Myślę, że okazji warto przypomnieć jakie są cele edukacji seksualnej. Wersja konserwatywna nie jest nastawiona na potrzebę wiedzy, ale na ideologię i utrwalanie schematów. Przy okazji jest zakłamana. W wersji naukowej uważa się, że "1) Edukacja seksualna powinna być dostosowana do wieku, stopnia rozwoju młodych osób i zdolności rozumienia, a także do kultury, z jakiej się wywodzą, uwzględniając społeczno-kulturową tożsamość płci. Powinna też odnosić się do rzeczywistej sytuacji, w jakiej żyją młodzi ludzie. 2)Edukacja seksualna oparta jest na prawach człowieka (seksualnych i reprodukcyjnych)”1 Już pierwszy punkt przeczy tezom powtarzanym przez polskie środowisko konserwatywne i krajowe media, że edukacja seksualna odbiera rodzicom prawo do kształtowania światopoglądu dziecka zgodnie z ich zasadami moralnymi. Twórcy wytycznych wręcz nakazują uwzględnienie kultury i rzeczywistości, w jakiej żyją młodzi ludzie. Fakt, że edukacja seksualna musi być oparta na prawach człowieka i prawach reprodukcyjnych gwarantuje jej bezstronność światopoglądową i uniwersalność oraz nie ingerowanie w religijne kwestie dotyczące moralności. Czytając dalej wytyczne dowiemy się, że edukacja seksualna oparta jest na aktualnych/ sprawdzonych informacjach naukowych”2 oraz na równości płci, samostanowieniu i akceptacji różnorodności. Konserwatyści boją się równości płci, uważają, że doprowadzi ona do rozpadu rodzin. Jest to demagogia. Równość wzmacnia rodzinę - dorośli dzielą się obowiązkami w zależności od sytuacji życiowej. Dziećmi może opiekować się zarówno matka, jak i ojciec. Związki jednej płci nie są zagrożeniem dla rodziny, ale jej inną formą. Zagrożeniem dla rodziny są złe warunki socjalne, umowy śmieciowe, drogie mieszkania, coraz trudniejszy dostęp do służby zdrowia, a nie rodzaj rodziny. Ocenianie kogoś przez pryzmat seksualność, odmawianie z tego powodu praw obywatelskich jest łamaniem konstytucyjnej zasady równości wobec prawa, jest przykładem represji i społecznej niesprawiedliwości. Edukacja seksualna ma być oparta o sprawdzoną wiedzę naukową, a więc w żaden sposób nie narusza wolności religijnej rodziców. Trzeba jasno powiedzieć, że polska prawica i redaktorzy tacy, jak pan Tomasz Terlikowski traktują dzieci, jak własność rodziców i wyżej niż dobro dzieci cenią wolność przekonań religijnych. Dzieci są zakładnikami religii rodziców. Pod pozorem życia zgodnego z religią odmawia się młodym ludziom wiedzy o świecie. Nie wiem, czy pan redaktor na prawdę wierzy, że dziecko, które nie usłyszy w szkole o seksie, antykoncepcji, chorobach wenerycznych nie rozpocznie współżycia przed ślubem? To nie wiedza pcha dzieciaki w ręce seksu, ale presja społeczna, chęć bycia akceptowanym i brak wiedzy o skutkach współżycia. Model edukacji seksualnej, który katolickie media określają mianem modelu A jest szkodliwy społecznie. Dzieci są w grupie klasowej i ta część, która będzie uczęszczała na wersję konserwatywną i tak będzie dopytywała rówieśników chodzących na normalną edukację seksualną, będzie przedmiotem kpin, a nawet obrzydliwych żartów. Doprowadzi to jedynie do podziałów wśród dzieci. Myślę, że pora skończyć z terrorem wolności religijnej i jasno powiedzieć, że edukacja seksualna jest przedmiotem obowiązkowym i opiera się na tolerancji, realnym opisie rzeczywistości i medycynie. Dogmaty religijne powinno się realizować w Kościele, a nie w szkole. Edukacja seksualna ma na celu stworzenie społecznego klimatu tolerancji, otwartości i szacunku w odniesieniu do seksualności, różnych stylów życia, postaw i wartości. Nauczyciele mają przekazać ideę respektowania różnorodności seksualnych, różnorodności związanych z płcią i świadomości dotyczącej tożsamości seksualnej i ról przypisywanych płciom. Mówienie o rolach płciowych nie podoba się Kościołowi, który prosto podzielił świat: kobieta ma być posłuszna mężowi, rodzić dzieci i prowadzić dom. Mężczyzna ma być jej panem i zarabiać dom. Fakt, że ekonomia zmusza do przewartościowania świata, Kościoła nie obchodzi. Księża i biskupi żyją niczym pączki w maśle - są objęci celibatem i nie muszą martwić się za co kupią podręczniki dla dzieci, zapłacą czynsz, co ugotują na obiad. Dlatego bez odrobiny refleksji bredzą o otwartości na kolejne dzieci i o realizowaniu woli jakiegoś wydumanego Boga. Edukacja seksualna w rozumieniu konserwatystów ma opierać się na nauce największej instytucji religijnej, promować czystość przed ślubem i rodzinę opartą na małżeństwie kobiety i mężczyzny ze sporą gromadką dzieci. Wszelkie modyfikacje tej wizji , np: samotne rodzicielstwo, czy związek bez ślubu spotykają się z agresją, oskarżeniami o niszczenie rodziny. Dla tych środowisk postulat szacunku dla różnorodności, dla innych życiowych postaw jest niemożliwy do zaakceptowania. Żadna edukacja seksualna nie zmieni tego, że to kobieta zachodzi w ciążę i rodzi dzieci, ale ten fakt nie może być przyczyną, dla których odbiera się kobiecie prawo do własnego życia, pracy zawodowej, a nawet do ochrony godności. Kobieta może realizować się zarówno jako mama, jak i bardzo dobry pracownik, czy dyrektor firmy. Bycie mężczyzną nie oznacza braku udział w pielęgnacji dzieci. Autorzy wytycznych WHO wyraźnie wskazują , że " Edukacja seksualna służy w umacnianiu ludzi w dokonywaniu świadomych wyborów w oparciu o zrozumienie i szacunek w stosunku do siebie i partnera. Zapewnia wiedzę dotyczącą ludzkiego ciała. Zgodnie z prezentowanymi wytycznymi edukacja seksualna ma na celu nauczenie „ wyrażania uczuć i potrzeb, doświadczania w przyjemny sposób seksualności i rozwinięcia ról płciowych i tożsamości seksualnej. Umożliwia zdobycia odpowiednich informacji o fizycznych, kognitywnych, społecznych, emocjonalnych i kulturowych aspektach seksualności, antykoncepcji, zapobieganiu chorobom przenoszonym drogą płciową i HIV, a także wymuszeniach seksualnych” Ważnym aspektem edukacji seksualnej jest także „zapewnienie koniecznych umiejętności życiowych umożliwiających radzenie sobie z seksualnością i związkami. Umożliwienie budowania związków, w których istnieje obopólne zrozumienie, związków opartych na równości oraz szacunku dla potrzeb innych osób i wyznaczonych przez nie granic. To z kolei przyczynia się do zapobiegania wykorzystaniu seksualnemu i przemocy." Czytając zacytowany fragment dostrzegam naukę budowania związków na zasadzie poszanowania drugiej strony i wzajemnego szacunku. Radzenie sobie z seksualnością także może pomóc w dochowaniu czystości do ślubu. Panu redaktorowi proponuję dokładne przeczytanie wytycznych WHO, zanim znów napisze tekst szkalujący rodziców i edukację seksualną. Jak widać nie ma żadnych postaw, aby wierzyć w kłamstwa opowiadane przez kościół i media z nim powiązane. Edukacji seksualnej nie należy bać się. Nikt nie demoralizuje dzieci, ale podaje wiedzę przydatną, opartą na naukowych postawach. Z badań dotyczących seksualności Polaków prowadzonych przez prof. Izdebskiego, jasno wynika, że 78% młodzieży chce edukacji seksualnej, a nie konserwatywnego śmiecia, zwanego wychowaniem do życia w rodzinie. Szkoła powinna służyć dzieciom, nie może być zakładnikiem religii rodziców. Nie dopuszczalne jest to, aby rodzice ingerowali w program nauczania. Opiniują jedynie program wychowawczy szkoły. Nikt nie wyobraża sobie, aby rodzice decydowali, czego dziecko uczy się na geografii, języku polskim, angielski, historii, fizyce, czy chemii. Taka sama zasada powinna obowiązywać na edukacji seksualnej. Nie wolno dzielić treści. Rodzice ponarzekają i na tym skończy się afera. Najważniejsze są dzieci i ich prawo do zdobywania wiedzy zgodnej z nauką i rzeczywistością, w której przyszło im żyć. Jest naiwnością pogląd, że jeżeli dziecko nie dowie się o seksie, to potrzeby seksualne obudzą się dopiero w noc poślubną. Internet jest pełny stron erotycznych. Zastanówmy się, czy wolimy, aby dziecko czerpało wiedzę z internetu, gdzie seks przedstawiany jest w sposób pornograficzny, rozbierało się przed kamerkami, czy też chcemy normalnej edukacji, która pokaże, że rozbieranie się przed kamerkami i czerpanie z tego korzyści jest szkodliwe dla psychiki, a seksualność to nie tylko seks? Młodzież nie wie, jakie są stuki rozpoczęcia współżycia, za to wie, co oznacza powiedzenie "robienie loda". Odpowiedzialni rodzice wybiorą edukację seksualną, bo uznają, że lepiej przekazać pełną wiedzę niż tworzyć utopijny świat. Rodzice wyznający ideologię Kościoła, będą żyli w przeświadczeniu, że pociecha jest "czysta i nie ma potrzeb seksualnych". Od razu uprzedzę komentarze - dla mnie religia jest formą przemocy psychicznej i zamachem na wolną wolę człowieka. Nie uważam jej za cenną wartość, ale za utrapienie ludzkości. Jest rzeczą oczywistą, że nie zapisałabym dziecka na Wdż, bo nie chciałbym, aby nabrało przekonania, że kobieta jest winna gwałtom, a jej wartość określa błona. Propagowanie czystości przedmałżeńskiej to dramat, którego ofiarami pada miliony kobiet rocznie w różnych religiach.

wtorek, 10 grudnia 2013

Skandaliczny wyrok sądu


Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że Polska jest państwem wyznaniowym i krzyż może wisieć w Sejmie. Twój Ruch, jeszcze pod nazwą Ruch Palikota złożył do sądu pozew o zdjęcie krzyża, gdyż zdaniem posłów ten symbol godzi w ich dobra osobiste, jakim jest prawo do pozostawania bezwyznaniowym. Sąd stwierdził, że obecność krzyża nie narusza zasady wolności sumienia. Sąd uznał, że nie każdy dyskomfort światopoglądowy odczuwany przez osoby niewierzące w związku z eksponowaniem w przestrzeni publicznej symboli religijnych należy utożsamiać z naruszeniem ich wolności sumienia i wyznania. W tym procesie sąd nie rozstrzygał politycznego ani światopoglądowego sporu o legalność lub bezprawność umieszczenia krzyża w Sejmie. Sędziowie przypomnieli, "że wolność religijna ma wymiar nie tylko prywatny, ale i publiczny - jak głosi prawo i polskie, i europejskie. - Krzyż jest symbolem religijnym, ale nie można pomijać jego znaczenia jako symbolu kultury i tożsamości narodowej. Jego eksponowanie mieści się w zakresie prawa do publicznego demonstrowania wyznania religijnego" - dodała sędzia. Zdaniem sędziny jest i prawo do wolności od religii. "Sąd musi wyważyć te interesy, stosując zasadę proporcjonalności. Trzeba wtedy wykazać, jakie szkody się poniosło. Szkody takiej w ocenie sądu nie powoduje wywieszenie symbolu religijnego w przestrzeni publicznej" Błędem Twojego Ruchu było powoływanie się na dobra osobiste i wolność sumienia. Zapomnieli bowiem o tym, że wolność sumienia i obrona tej wartości przynależy jedynie skrajnym katolikom. Oni mają prawo zgłaszać przypadki "znieważania krzyża", szczuć ludzi za posiadanie innego światopoglądu, Chroni ich paragraf 196 Kodeksu Karnego, o ochronie uczuć religijnych. Ateiści, agnostycy i niepraktykujący systematycznie katolicy są w znacznie gorszej sytuacji, ponieważ nie posiadają takowych uczuć, zastępując je zdrowym rozsądkiem. Sąd podkreślił, że w sprawie chodziło o wykazanie, czy obecność krzyża łamie prawo do wolności wyznania. Zdaniem Sądu -nie, bowiem, krzyż jest symbolem polskiej kultury i tradycji. To stwierdzenie jest skandaliczne. Każdy kto zna odrobinę historię doskonale wie, w jakim czasie wprowadzano chrześcijaństwo i jakie dramaty z tym wiązały się. Chrzest z dobrej woli (w obawie przed "misjonarzami z mieczem z Niemiec") przyjął jedynie dwór, społeczeństwo broniło się jeszcze przez 200 lat. Przyjęcie chrześcijaństwa związało się z zniszczeniem opornych ludów i kultury słowiańskiej. Na pewno krzyż nie jest znakiem polskiej tradycji. W okresie zaborów zachowanie papieży odnośnie Polski było co najmniej skandaliczne - kazali Polakom być wiernym wobec zaborców. Wśród zdrajców Targowicy byli przedstawiciele Kościoła. Skandalicznych momentów w relacjach Polska -Stolica Apostolska było co niemiara. Wracając do współczesności. Pani sędzina zwróciła uwagę, że krzyż nie przeszkadza w Sejmie. Niestety, przeszkadza. Po pierwsze jest symbolem uległości posłów wobec biskupów, znakiem dominacji jednej religii. Krzyż w Sejmie dzieli społeczeństwo. Wywyższa katolików, podczas gdy parlament powinien być miejscem łączącym ludzi o różnych poglądach i wyznaniach w dziele stanowienia prawa gwarantującego poszanowanie praw człowieka i dobro kraju. Większość społeczeństwa, nawet eksperci uważają, że przestrzeń publiczna powinna być wolna od symboli religijnych. Krzyż powoduje katolizację Sejmu - posłowie nie kierują się Konstytucją i uniwersalną zasadą praw człowieka, ale wytycznymi biskupów. Do tej pory nie ma ustawy bioetycznej, osoby żyjące bez ślubu są pozbawione praw obywatelskich, a z budżetu państwa idzie 5 miliardów na potrzeby Kościoła i to w dobie kryzysu finansów państwa. Sejmowi katolicy powinni zastanowić się, czy naprawdę miejsce krzyża jest na sali obrad, czy nie powoduje to jego desakralizacji? Przestrzeń publiczna, a zwłaszcza instytucje państwowe typu: urzędy, szkoły, sądy, komisariaty powinny być wolne od symboli religijnych. Tłumaczenie, że wierzący mają prawo wyznawać swoją wiarę publicznie i, że krzyż jest symbolem państwa jest niedorzeczne, a wręcz głupie. Nikt nie broni wierzącym nosić krzyżyka na szyi, czy wieszać go w kaplicach, salkach katechetycznych, domach, czy nawet w małych sklepach. Jestem zażenowana stwierdzeniem, że nie każdy dyskomfort odczuwany przez osoby niewierzące przez eksponowanie w przestrzeni publicznej symboli religijnych jest naruszeniem wolności sumienia. Warto zauważyć, że każda krytyka religii, pokazanie krzyża w sposób humorystyczny, czy ironiczny lub wykorzystanie jako narzędzie sztuki jest uznawane za obrazę uczuć religijnych. Takim tłumaczeniem sąd pokazał, że nie ma równości obywateli wobec prawa. Urażeni mogą być jedynie katolicy. Skoro eksponowanie krzyża nie jest naruszeniem wolności światopoglądowej, to również krytykowanie tego symbolu nie może być traktowane jako obraza uczuć religijnych. Doszliśmy do etapu, w którym prawa ateistów jako obywateli są podważane, a Polska staje się państwem wyznaniowym. Za niedługo in vitro, związki nieformalne też będą zakazane, bo obrażają uczucia katolików. To kpina z praw obywatelskich i wolności sumienia. Są zapomniał, że Konstytucja nakazuje rozdział Kościoła od państwa, a w ustawie zasadniczej nie ma zapisu, że krzyż jest symbolem narodowym. Posłowie Twojego Ruchu mogliby w nocy zdjąć krzyż. Symbol został powieszony bez zgody Sejmu nielegalnie. Gdyby to zrobili zostaliby uznani za awanturników i oskarżeni o obrazę uczuć religijnych, która jak wiadomo dla PiS-u , Solidarnej Polski, Gowinowców i części PO jest przestępstwem gorszym od pedofilii. Posłowie chcą załatwić sprawę legalnie i szkoda, że nie mają wsparcia we władzach i nawet w drugiej partii lewicowej SLD. Nie można mówić o prawach człowieka i wolności narodu, kiedy w Sejmie wisi symbol jednej religii, a jej przedstawiciele narzucają posłom, jak mają głosować. Rację ma Twój Ruch, że obecność krzyża w Sejmie jest dowodem bezprawia i naruszenia porządku konstytucyjnego. Szkoda, że nie widzi tego reszta sceny politycznej i z natury neutralne sądy. Okazuje się, że polski sąd boi się Kościoła i nie działa na rzecz równych praw obywateli. Polacy dostali smutną lekcję. Jedynym sposobem na oczyszczenie przestrzeni publicznej z katolicyzmu (nie wolno tego mylić z chrześcijaństwem) jest wygrana Twojego Ruchu za dwa lata. Nie mam wątpliwości, że SLD i postępowa część PO po zwycięstwie wyborczym nadal będą bratali się z Kościołem, wbrew społeczeństwu (według badań opinii publicznej z października 2013roku 70% rodaków nie chce obecności Kościoła w życiu politycznym), finansom państwa i zdrowemu rozsądkowi. Jak tak dalej pójdzie to Polska stanie się krajem podobnym do Libii, Iranu, Arabii Saudyjskiej, gdzie prawem są normy religijne, a o prawach i godności człowieka nikt nie słyszał.