Strony

wtorek, 1 października 2013

Istota konfliktu o aborcję.


Ostatnia debata w Sejmie skłania do refleksji nie tylko nad językiem, ale także nad wartościami. Jest oczywiste, że polskie dopuszcza mówienie o aborcji, jako o zabijaniu nienarodzonych dzieci. Orzeczenie Sądu Okręgowego w Katowicach w sprawie A. Tysiąc/Gość Niedzielny nie pozostawia wątpliwości - można nazywać aborcję zabójstwem, ale nie wolno odnosić tego do konkretnej osoby wymienionej z imienia i nazwiska. Oburzenie środowisk lewicowych, choć zrozumiałe, wiele nie da, ponieważ takie nazewnictwo jest zgodne z prawem i zasadę wolności słowa. Z resztą, w przypadku aborcji z powodów genetycznych nie mamy do czynienia z zarodkiem, czy zapłodnioną komórką jajową, tylko z ukształtowanym człowiekiem, ewentualnie z niedorozwojem, deformacjami części ciała lub narządów. Argument o stopniu rozwoju, o nie-człowieku jest niepoważny. O ile można mieć wątpliwości, co do człowieczeństwa zarodka, a więc do 9 tygodnia ciąży, o tyle w późniejszym etapie ciąży, to, że mamy do czynienia z rozwijającym się człowiekiem pozostaje bezsporne. Rozwój mózgu rozpoczyna się 7-9 tygodniu ciąży. W środowiskach feministycznych popularny jest pogląd, że początkiem życia człowieka jest rozpoczęcie rozwoju mózgu, podobnie jak końcem życia jest śmierć pnia mózgu. Wynika z tego, że osoby wyznające takie poglądy muszą być konsekwentne i nie mogą zaprzeczać, że płód, u którego rozpoczął się rozwój mózgu jest człowiekiem. Zaprzeczając swoim własnym twierdzeniom w sytuacji, kiedy jest to wygodne tracimy wiarygodność. Przy problemie aborcji z powodu ciężkiego uszkodzenia płodu nie podlega dyskusji człowieczeństwo płodu, ale pytanie, czy humanitarne jest rodzenie dzieci, które nie przeżyją porodu lub umrą niedługo po nim, bądź nich życie będzie wegetacją - nie będą mówiły, na nawet samodzielnie przyjmować posiłków? Kolejnym problemem jest pytanie o to, czy mamy prawo narażać kogoś na bezustanne cierpienie? Warto też zwrócić uwagę na kwestię rodziny - genetyczna choroba nieuleczalna, skutkująca niezdolnością do życia odbija się w różny sposób na rodzinie. Wiele małżeństw rozpada się, bo przeważnie ojcowie nie wytrzymują psychicznie. Cierpią na tym starsze dzieci, które czują się odsunięte na boczny tor. Któreś z rodziców musi zrezygnować z pracy, aby przez całą dobę opiekować się dzieckiem, którego stan nigdy nie poprawi się. Oznacza to znacznie pogorszenie sytuacji materialnej rodziny. Państwo nie pomaga - leki, operacje, rehabilitacja to olbrzymie pieniądze, które rodzina musi sama wykombinować. Narodowy Fundusz Zdrowia niczego nie refunduje. Nie zauważona pozostała kwestia innych, przewlekłych chorób w rodzinie. Bywa, że rodzice lub starsze rodzeństwo nie są do końca zdrowi, chorują na nowotwory, cukrzycę, nadciśnienie, choroby serca, nerek, wątroby i potrzebują lekarstw. Poważnie upośledzone dziecko, które nigdy nie będzie zdolne do samodzielnego życia, co oznacza pogorszenie zdrowia innych osób w rodzinie i brak funduszy na leczenie. Pieniądze nie są z gumy, nie rozciągają się, nie spadają z nieba, jak biblijna manna. Niestety, sytuacja materialna jest istotnym argumentem w dyskusji, ponieważ utrzymanie takiego dziecka kosztuje. Jeżeli obrońcy życia są tak bardzo wrażliwi na krzywdę uszkodzonych płodów, to powinni zacząć do rozmów nad zmianą systemu socjalnego i systemu opieki - powinny lobbować za większymi zasiłkami, za refundacją leków i specjalistycznych operacji w kraju i za granicą. Najprościej jest zakazać, a potem umyć ręce i powiedzieć, że projekt nie powoduje kosztów dla budżetu państwa.
Mogę zrozumieć wrażliwość pro-life na kwestię terminacji płodów, o których wykryto zespół Downa, bo nie jest to choroba skutkująca całkowitym kalectwem. Z drugiej strony obrońcy życia nie robią nic, aby edukować społeczeństwo w kwestii życia z tą chorobą - nie przedstawili ani jednej publikacji o chorobie, o możliwościach chorych osób, nie wspomnieli o sukcesach sportowców, czy artystów z zespołem Downa. Nie wydrukowali choćby jednej broszury opisującej opiekę nad dzieckiem, jego zdolności społeczne, osobowość, czy kwestie edukacji. Jedynie paraliżują pracę szpitali i krzyczą o mordowaniu pokazując zdjęcie trzy letniej dziewczynki, bądź pani Godek z synem. Ich działania to zwykle warcholstwo mające na celu ubliżanie i prześladowanie. Uważny obserwator działań pro-life zauważy bez trudu, że organizacje te prześladują prof. Wielgosia, któremu odmawiają prawa do sędziowania w konkursie, czy udziału w konferencji naukowej. Pro-life nęka Rzecznika Praw Dziecka za to, że walczy z przemocą domową, której ofiarami padają dzieci, a nie protestuje przeciwko zapisowi o możliwości aborcji ciężko upośledzonych płodów. Czytając wpisy pro-life w sieci można odnieść wrażenie, że punkt o upośledzeniu płodu sprowadzają do zespołu Downa i mówią jedynie o zabijaniu takich dzieci. Nie widzą innych schorzeń genetycznych. Za to często pojawia się kuriozalne stwierdzenie, że dzieci są zabijane z powodu podejrzenia choroby. Zapominają, że współczesna diagnostyka pozwala na pewne postawienie diagnozy. Pomyłki należą do rzadkości. Pro-life mówi o wielkiej hańbie, o łamaniu Konstytucji, o dyskryminacji osób niepełnosprawnych. Konstytucja gwarantuje prawo do prywatnego życia, do wolności sumienia, zabrania zmuszania do poświęceń. Kwestia, czy zespół Downa jest przesłanką do aborcji pozostaje otwarta, można zastanawiać się, jak zmniejszyć ilość aborcji w tym przypadku. Jednym ze sposobów na zmniejszenie liczby aborcji powinna być edukacja w zakresie chorób genetycznych prowadzona w mediach, w poradniach genetycznych i w szkołach ponadgimnazjalnych, np: na przedmiotach "Zdrowie człowieka" oraz edukacja seksualna, które powinny zastąpić naukę religii. Katecheza w szkole ponadgimnazjalnej niczemu nie służy, bowiem młodzież jest już po bierzmowaniu, czyli jest dojrzała pod względem religijnym. Istotą konfliktu o aborcję jest odmienny centralny punkt. Zwolennicy zaostrzenia ustawy zwracają uwagę na cierpienie płodu, na święte prawo do życia, pomijając problem matki - jej decyzji, życia rodziny i funkcjonowania dziecka niezdolnego do życia po narodzeniu. Brakuje im refleksji nad cierpieniem kobiety, która traci dziecko zaraz po porodzie, bądź latami patrzy na jego cierpienie. Druga strona - zwolennicy kompromisu i osoby opowiadające się za liberalizacją ustawy patrzą na problem wyłącznie od strony praw kobiet. Pomijają kwestię człowieczeństwa płodu, a na nawet wbrew swojej filozofii jej zaprzeczają.
Po obu stronach jest sporo przekłamań i manipulacji - brakuje refleksji nad wydawałoby się sprzecznymi wartościami - dzieckiem i kobietą. Punktem wspólnym powinna być edukacja. Pro-life torpeduje edukację seksualną niezgodną z wolą kościoła. Kolejną rzeczą na którą powinny pochylić się obie strony to lista schorzeń płodu, przy których możliwa byłaby aborcja. Nie chcą jej obie strony. Zwolennicy kompromisu twierdzą, że odbierze ona kobiecie resztę praw, a pro-life, że pociągnie za sobą więcej dziecięcych ofiar. Tymczasem taka lista uporządkowałaby sytuację, ułatwiła pracę lekarzom i decyzję rodzicom, a także chroniłaby dzieci. Zdumiewające jest to, że nie ma woli wypracowania pakietu pomocy dla rodzin,w których żyją dzieci z chorobą genetyczną. Obie strony okopały się na swoich pozycjach, ubliżają sobie na wzajem, zarzucają nieuctwo, zamiast siąść i wypracować działania pomocowe, jak choćby system opieki nad takim dzieckiem, czy kwestię refundacji leczenia. Jak widać jest pole do współpracy. System pomocy byłby korzystny dla kobiet i dzieci. Jeżeli już zmieniać ustawę to jedynie przez dodanie zapisu o nieutrudnianiu do badań prenatalnych i ich finansowaniu przez NFZ oraz o darmowym leczeniu dziecka w okresie prenatalnym i szybkiej w miarę medycznej możliwości korekcie wad narządów po narodzinach. Nie można usunąć zapisu o dopuszczalności aborcji z powodów genetycznych, ponieważ ustawodawca nie może aż tak ingerować w prywatność, zmuszać do poświęceń ponad siły. Wybór jest kwestią rodziców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz