VigLink

Witam i zapraszam

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Łamanie prawa w imię praw kobiet


Problem aborcji jest bardzo wrażliwy. W mówieniu na ten temat jest niesłychanie dużo agresji, wyzwisk po obu stronach. Problemami są: początek człowieczeństwa i prawo kobiety do rozporządzania własnym ciałem. Nie ma dobrego rozwiązania. W ostatnim czasie za sprawą pani Katarzyny B. sprawa nabrała tempa. Kobieta oświadczyła w programie TAK czy NIE, że zamierza przerwać ciążę w Wigilię, żeby było weselej. Już po Nowym Roku oznajmiła w mediach, że zrobiła to co zapowiadała i uważa, że w aborcji nie ma nic złego. Jest czymś oczywistym, że pani Katarzyna ma prawo uważać, że aborcja jest dobrem, nie jest niczym złym. Nie może wymagać od społeczeństwa, że będzie ją popierało i nie spotka ją za to żadna krytyka. Ludzie mają różną wrażliwość i niekoniecznie muszą zgadzać się z panią feministką. W trakcie tej kilkudniowej dyskusji zauważyłam, że zwolennicy kompromisu aborcyjnego, do których zaliczam się są bezpardonowo atakowani przez zwolenników aborcji (nazywających siebie zwolennikami prawa do aborcji). W moim wpisie nie chodzi o ocenianie postawy zwolenników, ani czynu pani Katarzyny. Zrobiła to, co chciała, czasu cofnąć nie można, więc nie ma o czym dyskutować. Zakładając, że naprawdę dokonała aborcji, a nie urządza prowokację. Wcześniej tłumaczyła się "ciążą polityczną". Na uwagę zasługuje fakt, że w swoim występieniu pochwaliła się pomocą w dokonaniu aborcji, co w świetle obecnie obowiązującej ustawy jest przestępstwem. Rozumiem, że zrobiła to dla idei - jej zdaniem- pomocy nieszczęśliwym kobietom, które nie mogą przerwać ciąży. Nie zmienia to faktu, że jej czyn jest złamaniem obowiązującego prawa i powinna ponieść za to konsekwencje prawne. Prawo jest prawem, nie ma znaczenia, czy ustawa się nam podoba, czy nie. Nie wolno publicznie namawiać do popełnienia przestępstwa. Opinia społeczna z pewnością oburzyłaby się, gdyby pani Katarzyna namawiała do kradzieży. Feministka pokazała, że można ignorować prawo antyaborcyjne, tylko dlatego, że ma się taki kaprys i nie uznaje się tego prawa. Na miejscu rodziców uczniów zażądałabym od dyrektora szkoły, w której owa pani uczy języka polskiego zwolnienia nauczycielki. Nie za dokonaną aborcję,czy za proaborcyjne poglądy, ale za namawianie społeczeństwa do łamania prawa. Rozsądni ludzie nie mają wątpliwości, co do tego, że kobieta, która usunąć ciążę i tak to zrobi i żadna ustawa jej tego nie zakaże. Istnieją instytucje, które pomagają w tym procederze. Historia pani Katarzyny (bez znaczenia, czy jest prawdziwa, czy nie), to jeszcze jeden argument w dyskusji nad aborcją. Można z niej wyciągnąć wniosek, że ustawę należy zostawić w spokoju, choćby po to, aby nie ułatwiać przerywania ciąży, bo ma się na to ochotę i nie obciążać podatników kosztami procederu. Jeżeli kobieta chce przerwać ciążę i uważa, że jest to jej prywatna sprawa to niech za to płaci z własnej kasy i lekarza szuka na własną rękę, a nie domaga się od państwa pomocy w aborcji. Wtedy będzie to rzeczywiście prywatna sprawa kobiety. Pani Katarzyna oświadczyła, że jest zmęczona nagonką na nią. Dziwne to oświadczenie, przecież musiała spodziewać się, że nie wszyscy będą śpiewać hymny na jej cześć i pisać pochlebne komentarze. Zamieszanie wokół pani Katarzyny zbiegło się w czasie z oświadczeniem organizacji Women on Web, że nie będą wysyłać paczek z tabletkami wczesnoporonnymi do Polski, ponieważ nasi celnicy wzięli się do roboty i przechwytują przesyłki. W tym miejscu należą się słowa uznania dla celników za bardzo dobrą pracę i troskę o przestrzeganie prawa. Nad losem kobiet pozbawionych "cudownych" środków do usuwania ciąży pochylił się "Codziennik Feministyczny", który radzi kobietom, co zrobić w razie problemów z policją. "Codziennik Feministyczny" , rzekomo w imię praw kobiet, nakłania do łamania prawa i poświadczenia nieprawdy, co jest już sprawą, którą powinien zająć się prokurator. Codziennik radzi, aby kobiety mówiły, że nie znały nadawcy i nie zapłaciły za paczkę - przesyłka była darmowa. Mają również zawiadamiać Women on Web i pisać skargi na urząd celny. Portal radzi, aby odmawiać zeznań lub okłamywać śledczych, że w paczce znajdują się leki na wrzody (faktycznie takie jest pierwotne przeznaczenie tabletek). Fragment wart jest zacytowania "Mówić, że w przesyłkach znajdują się nie tabletki poronne, a leki stosowane np. w chorobie wrzodowej, itp. oraz leki rozkurczowe (co będzie półprawdą, bo w paczce tez jest mifeproston który nie jest na wrzody czy stawy). Jeśli panowie wiecie, że w połączeniu ze sobą mogą wywołać skutki uboczne w postaci poronienia, to proszę być świadomym, że większość leków może spowodować w zależności od ilości również poronienie bądź trwałe uszkodzenie płodu. Nawet aspiryna w odpowiednio dużej ilości może doprowadzić do poronienia czy też do uszkodzenia płodu. Ale też jest zagrożeniem zdrowia i życia kobiety. " Przy okazji widać, że organizacje feministyczne doskonale wiedzą, że te środki mogą być niebezpieczne dla zdrowia, a mimo wszystko wysyłają je kobietom, po to,aby ułatwić pozbycie się ciąży, bez względu na konsekwencje. Czy organizacje wysyłające takie produkty można nazwać kobiecymi, skoro szkodzą kobietom? Śmiem wątpić. Portal zachęca kobiety, aby były odważne i mówiły, że środki zamówiły na własny użytek, ponieważ mają święte prawo do aborcji. Nie mają przecież zamiaru rozprowadzać tego na czarnym rynku. Kobietę może ponieść w czasie zeznań wyobraźnia i może powiedzieć, że zniszczyła środki, bo wcześniej dostała okresu, więc nie była w ciąży. "Codziennik Feministyczny" w sposób trochę zawiły podaje nazwę tych środków pod jaką występują w Polsce i przy okazji informuje o postawie prawnej dotyczącej sprowadzania leków za granicy. "Masz prawo do posiadania do 5 najmniejszych opakowań tego medykamentu na własny użytek, bez zezwolenia, takie jest u nas prawo farmaceutyczne. Stosownie do postanowień art. 68 ust. 5 ustawy z dnia 6 września 2001 r. Prawo farmaceutyczne (Dz. U. Z 2008 r. nr 45, poz. 271 z późń. zm.) nie wymaga zgody Prezesa Urzędu Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych przywóz z zagranicy produktu leczniczego na własne potrzeby lecznicze w liczbie nie przekraczalnej pięciu najmniejszych opakowań. Termin „przywóz” rozumiany tu może być również jako: „dowóz”, „dostawę”, „transport” i jest jednakowoż traktowany. A zatem sprowadzenie, przekazanie przez kuriera bądź pocztę od organizacji medykamentów, również podlega pod termin „przywóz”. Jest wedle powyższego artykułu dozwolony. Dotyczy to równiez leków, które nie są w Polsce dopuszczone do sprzedaży (jak Mifeproston, Misoprostol występuje pod postacią Artrotheku oraz Cytoteku leków dopuszczonych do obrotu w myśl Ustawy Farmaceutycznej)." A teraz najciekawsze - "Pamiętajcie, że środki te były na twój wyłącznie użytek. NIkt nie współuczestniczył, jeśli powiecie że ktoś wiedział, to się go wkopuje, bo jest winny w pomaganiu w aborcji i może zostać ukarany do 2 lat więzienia. Za leki nie płaciłaś. Jeśli zapytają o te 90 euro, to była to darowizna dla organizacji kobiecej Women’s Wallet. Popierasz jej działalność. Panowie wiedzą o co chodzi, po ostatnich głośnych sprawach w gazetach i innych mediach związanych z prawem do aborcji. Też jesteś za prawem do aborcji dla każdej kobiety na żądanie do 12 tyg. ciąży ze względów społecznych, jak jest w innych krajach EU czy w USA." Czytając ostatni fragment trudno mieć wątpliwości, co do tego, że "Codziennikowi Feministycznemu" chodzi wyłączenie o ochronę organizacji Women on Web, o to, aby ta organizacja nie miała problemów z powodu pomocy w przeprowadzaniu aborcji. "Darowizna na rzecz organizacji kobiecej" - trudno o głupsze tłumaczenie. Skoro kobieta nie ponosi odpowiedzialności za aborcję, co akurat jest prawdą, to po co te rady? Zdaniem Codziennika dobra praca służb celnych to nagonka na kobiety. Przez lata państwo przemykało oko na łamanie prawa. Nareszcie ktoś wziął się za ten temat poważnie. Przychwytywanie paczek ze środkami wczesnoporonnymi nie jest nagonką na kobiety, ale wyrazem przestrzegania prawa. Skoro prawo jest złe, to trzeba je zmienić. Tyle, że w 1996 roku była próba zmiany prawa w tym zakresie i Trybunał Konstytucyjny wyrzucił ustawę do kosza. Od tego czasu minęło 17 lat, w czasie których mieliśmy rządy lewicowe, które nie zmieniły ustawy, pomimo tego, że od śmierci Wojtyły do wyborów było pół roku. Czas totalnego bezkrólewia w Kościele, osłabienia Kościoła i można było wtedy zliberalizować ustawę. Prawda jest taka, że nikt nawet wiodące środowiska kobiece nie są naprawdę zainteresowane liberalizacją aborcji. Na nielegalnej aborcji zarabiają lekarze. Opłaca się ona politykom ( w razie czego można wrzucić temat i odwrócić uwagę społeczeństwa od innych problemów). Nielegalna aborcja opłaca się także środowiskom kobiecym, co pokazał choćby wyrok sądu w sprawie obrończyni życia kontra pani Nowicka. Sąd wykazał powiązania finansowe (obecność pozwanej na liście płac firm produkujących sprzęt aborcyjny). Również sprawa pani Katarzyny pokazała, że legalna aborcja jest na rękę feministkom - dzięki niej istnieją w mediach. Państwo też zyskuje na tej ustawie - nie opłaca aborcji. Mam nadzieję, że z prowokacji pani Katarzyny wyniknie coś dobrego - to znaczy, że policja zabierze się za ogłoszenia typu "farmakologiczne wywołanie miesiączki", a sądy ukażą lekarzy sporą krzywdą lub konfiskatą majątku zdobytego na aborcjach. Podstawą jest edukacja seksualna i dostęp do taniej lub darmowej antykoncepcji. Wielka szkoda, że wszystkie dobre projekty regulacji prawnych w zakresie praw reprodukcyjnych kobiet są psute zapisami o legalizacji aborcji i przez to lądują w sejmowym koszu już po pierwszym czytaniu. Obecna ustawa nie ogranicza aborcja - zabieg jest dostępny na szeroką skalę. Trudno mówić o łamaniu praw kobiet do decyzji w kwestii własnego ciała i rozrodczości. Ustawa nie jest przestrzegana przez obie strony : fanatycy religijni bojkotują wszelkie próby wprowadzenia edukacji seksualnej, zastraszają szpitale i lekarzy przeprowadzających legalne zabiegi a fanatycy aborcyjni pomagają w załatwianiu aborcji. Sądy boją się zarówno jednej, jak i drugiej strony.

Brak komentarzy: