VigLink

Witam i zapraszam

niedziela, 28 lipca 2013

Czy na pewno wolni?


Mija dwadzieścia lat od podpisania konkordatu, umowy międzynarodowej, która miała regulować stosunki między państwem polskim, a Watykanem, zwanym dla niepoznaki Stolicą Apostolską. Konkordat miał być ukoronowaniem rozdziału państwa od kościoła, niestety, skończyło się na założeniach. W rzeczywistości od 20 lat żyjemy w państwie poddanym Watykanowi, gdzie biskupi wpływają na kształt ustaw i wysuwają coraz więcej żądań.
Nie chcę wdawać się w szczegóły konkordatu, jest on jak każda umowa międzynarodowa zawiła. Wolę skupić się codzienności polskiej pod rządami konkordatu. Ksiądz Góralski, który był jednym z negocjatorów konkordatu, twierdzi, że największych osiągnięć konkordatu z perspektywy minionych 20 lat jest zapis o zasadzie niezależności i autonomii państwa i Kościoła - każdego w swojej dziedzinie. - Równa się to zasadzie separacji Kościoła i państwa, ale nie tak jak to było w czasach PRL - wyłącznie Kościoła od państwa, chodzi o separację paralelną, także państwa od Kościoła. Jednocześnie jest to zasada separacji przyjaznej, która dopuszcza współdziałanie dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego. Godnym uwagi jest także m.in. rozwiązanie w sprawie małżeństwa konkordatowego - małżeństwo kościelne może wywołać skutki państwowe, ale nie musi, decydują o tym sami zainteresowani - zaznacza duchowny. Pełna zgoda, co do tego, że państwo jest odseparowane od kościoła, ponieważ w relacjach z kościołem jest postawione na pozycji średniowiecznego lennika, który ma służyć kościołowi. Weźmy prosty przykład z religią w szkole - państwo nie prawa do ingerowania w program nauczania przedmiotu; religia, bo jego ramy określa strona kościelna. Państwo ma za to obowiązek udostępnienia sal, zapłacenia katechetom za nauczanie przedmiotu sprzecznego z nauką, rozsądkiem,etyką społeczną, a do tego, przedmiotu, którego na treści nauczania nie ma żadnego wpływu. Problem w tym, że ten przedmiot jest obecny w polskiej szkole. Konstytucja RP mówi co prawda o wolności wyznania, światopoglądu, o prawie rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem, o prawie do nauczania religii w szkole, pod warunkiem, że nie narusza to praw innych uczniów. Tymczasem ocena z religii liczy się do średniej, jest na świadectwie, co już jest naruszeniem konstytucyjnej zasady wolności przekonań religijnych. Świadectwo jest dokumentem państwowym przedstawianym w innych szkołach, na uczelniach, u pracodawcy, ocena z religii jest komunikatem na temat światopoglądu człowieka. W polskiej szkole możliwość wyboru etyki to iluzja. Dyrektorzy wykręcają się brakiem pieniędzy, brakiem zgody organu prowadzącego, czytaj gminy. Problem religii w szkole jest znacznie szerszy niż tylko oceny. Kościół zadomowił się w polskiej, teoretycznie świeckiej szkole. Inauguracja i zakończenie roku szkolnego to spęd dzieci do Kościoła, obowiązkowa msza. Nikt nie pyta rodziców, czy mają ochotę puścić dziecko do Kościoła. Jest to część obchodów. Narusza to prawo rodziców, dzieci i nauczycieli do uczestniczenia lub nieuczestniczenia w praktykach religijnych. Nauczyciele są zmuszani przez dyrektorów do uczestnictwa w spędach kościelnych pod rozkazem pełnienia opieki. Nikogo nie obchodzą prywatne poglądy nauczycieli. Żenujące są praktyki rekolekcyjne - kiedy to pod pretekstem "przygotowania duchownego do świat wielkanocnych" dzieci, młodzież i nauczyciele zmuszani są do uczestnictwa w rekolekcjach. Szkołom zabiera się 3 dni w roku, po to, aby Kościół kształtował sobie pokorne owieczki i opowiadał niesłychane rzeczy o nawróceniach, cudach, miłosierdziu ukrzyżowanego. Rekolekcje mają miejsce przed samymi egzaminami, w czasie gorączkowych przygotowań. Jeżeli policzymy, że w ciągu 12 lat edukacji, co roku tracimy z procesu dydaktycznego 3 dni, uzbiera się ponad miesiąc strat. A potem dziwimy, że młodzież nie ma podstawowych wiadomości z matematyki, historii, fizyki, polskiego. A jak ma mieć skoro marnuje się czas na rekolekcje i msze szkolne? Nie mówię już o praktykach odgrywania epatującej przemocą drogi krzyżowej, o opowiadaniu małym dzieciom o męce Chrystusa, o naklejkach w zeszycie kontaktów z informacjami o drodze krzyżowej. Nawet otwarcie boiska szkolnego nie może się obejść bez obowiązkowej mszy. Są szkoły państwowe, gdzie uczniowie muszą modlić się na dużej przerwie, co jest zabraniem czasu na odpoczynek i jest sprzeczne z higieną psychiczną.
Rozumiem, ze katolicy mają prawo do religii w szkole, ale niech będzie ona w godzinach popołudniowych, jedynie dla chętnych. Obecnie jest przymusem - rodzice boją się, że jeżeli nie zgodzą się na uczestnictwo w zajęciach, dziecko będzie prześladowane. Rekolekcje równie dobrze mogą odbywać się po lekcjach, nie powodując strat w materiale i przerywania przygotowań do egzaminu. Religia kosztuje ponad miliard złotych. W dobie kryzysu budżetu to wydatek zbędny. Jeżeli rodzice chcą religii w szkole, powinni za nią płacić z własnej kieszeni. Wtedy mogą powiedzieć, że wychowują dziecko zgodnie ze swoim przekonaniem. Wyprowadzenie religii ze szkół to wstęp do prawdziwej reformy edukacji i jeden z powodów, dla którego jak najszybciej trzeba renegocjować konkordat. Trudno nie zgodzić się z głosami, że kościół za bardzo ingeruje w sprawy państwa, choćby na przykładzie ustawy bioetycznej. Oczywiście kościół ma prawo wypowiadać się, jako jedna z instytucji, ale nie może straszyć posłów, nakazywać im, aby działali zgodnie z wolą biskupów. Argumentacja, że katolik musi akceptować naukę Kościoła, wspierać ją w działalności publicznej jest skandaliczna. Kościół stawia siebie ponad prawem, uważa, że ma moralne prawo narzucać wszystkim swoją wolę. Wysyłanie listów do posłów z instrukcją jak mają głosować, czy choćby Wspólna Komisja Rządu i Episkopatu - to najlepsze przykłady łamania konkordatu i zasady rozdziału kościoła od państwa. Kościół rości sobie prawo do ingerowania w podręczniki, uważa, że skoro Polska jest państwem chrześcijańskim, to podręczniki muszą akceptować chrześcijański system wartości. Mamy w podręcznikach, zwłaszcza do języka polskiego fragmenty przemówień Wojtyły, w podręcznikach do biologii katolicką wykładnię początków życia. Podręczniki do wychowania w rodzinie zawierają wyłącznie katolickie widzenie seksualności i nie przygotowują młodego człowieka do życia w rodzinie, są homofobiczne, opierają się na stereotypach, zwłaszcza w kwestii seksualności kobiecej, nie ma w nich słowa o takich zagrożeniach jak pornografia umieszczanie zdjęć intymnych w sieci,czy handel żywym towarem. Kościół oczywiście próbuje układać swoje rządy w gminach - żadna uroczystość nie może obejść się bez mszy, w niektórych miejscowościach nieruchomości sprzedawane są na cele sakralne z 99% bonifikatą - kościół za bezcen kupuje majątki, nie staje do przetargów, nie odprowadza podatków od nieruchomości. Cele sakralne są nieopodatkowane. Duchowieństwo nie płaci podatków od działalności gospodarczej, od spadku i darowizn. Państwo finansuje również uczelnie katolickie i szkoły. Traci na tym ogromne pieniądze. Wiele mówi się o kryzysie finansów. Tymczasem na własnej piersi państwo toleruje organizację, która nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności, organizację, której pracownicy wyjęci są spod prawa: ksiądz -pedofil dostaje najczęściej wyroki w zawieszeniu, księdzu prowadzącemu pojazd pod wpływem alkoholu nie zabiera się prawa jazdy z racji tego, że jest księdzem. Kilka tygodni temu doszło do tragicznego wypadku, w którym zginął młody człowiek i prowadzący po pijanemu ksiądz. Nie była to pierwsza jazda duchownego na podwójnym gazie, ale wcześniej nie odebrano mu prawka. Politycy powinni zastanowić się, czy w obliczu dramatycznego kryzysu państwa stać Polskę na utrzymywanie duchowieństwa, w wojsku, w straży granicznej, a nawet w służbie zdrowia. Ksiądz noszący opłatki w szpitalu zarabia nawet 4000 zł (takie dane padły kilka miesięcy temu z sejmowej mównicy), więcej niż pielęgniarka i początkujący lekarz, którzy naprawdę wykonują ciężką pracę. Pora opodatkować kościelne nieruchomości, posuwać kler z oświaty, szpitali i służb mundurowych. Usługi komunii w szpitalu powinny być opłacane przez zainteresowanego pacjenta, a nie przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Według oficjalnych danych kościół katolicki dostaje 13 miliardów różnych dotacji z budżetu, ile zyskuje na zwolnieniach podatkowych trudno oszacować. Mamy dziurę budżetową w wysokości 25 miliardów, rząd zadłuża się, zmusza ministrów do oszczędności w resortach, ale Kościoła nie ruszy, bo ma związane ręce konkordatem. Może zamiast zadłużania się, trzeba by opodatkować kościelną działalność i nieruchomości oraz uciąć finansowanie Kościoła z budżetu. Dziura z pewnością zmniejszy się. Kwota 13 miliardów powinna iść na leczenie chorych, na leki refundowane, a nie na kościół. Z resztą Jezus chciał ubogiego Kościoła, powiedział, że bogaty nie dostanie przyjęty do Królestwa Bożego. Nasi biskupi chyba nie pamiętają słów założyciela. Ach, oni tłumaczą,że chodzi o duchowe ubóstwo. Nowy papież co chwilę wyprowadza ich z błędu, mówiąc wprost, że razi go ksiądz w luksusowym samochodzie. Konstytucja, przypominam , że jest to nadrzędny dokument wymaga, aby władze zachowywały światopoglądową neutralność państwa. Finansując kościół, dając mu kolejne przywileje, pozwalając na to, aby biskupi dyktowali ustawy, mówili, czy dana procedura medyczna może być w Polsce dozwolona, władze łamią konstytucyjną zasadę. Prawo powinno być dla wszystkich, a podstawą demokratycznego prawa są prawa człowieka , a nie twórczość papieży i napomnienia biskupów. Trzeba wyraźnie podkreślić, że czym innym jest wolność słowa, wypowiadanie się wszystkich uczestników dyskursu społecznego, a czym innym narzucanie jednego światopoglądu wszystkim obywatelom. Konkordat sprawił, że w Polsce nie ma wolności słowa, przysługuje ona jedynie katolikom. Problemem jest paragraf o obrazie uczuć religijnych. Uczucia religijne katolików obraza mówienie prawdy o pedofilii w kościele, o przekrętach majątkowych, a nawet twórczość satyryczna nieprzychylna Kościołowi. Osoby, które krytykowały w ostatnim czasie konkordat były nazywane nieukami,wyzywane od najgorszych, oskarżane o szkodzenie Polsce, bo ośmieliły się mieć inne zdanie niż biskupi i media katolickie. W Polsce nie ma prawdziwej wolności, trwa atak Kościoła na swobody obywatelskie, oczernianie ludzi żyjących według innych reguł niż katolickie. Państwo nie jest suwerenne - politycy, jako przedstawiciele państwa biorą udział w świętach religijnych, pielgrzymkach, a nawet całują pierścień papieża. Mogą brać udział w praktykach religijnych, ale jako osoby prywatne. Kościół organizuje zjazdy polityków PiS-u i Solidarnej Polski na Jasnej Górze pod hasłem przeciwdziałania ateizacji. Jest oczywiste, że Kościół będzie bronił swego stanu posiadania, będzie wmawiał, że Kościół ma misję, że religia jest sprawą publiczną.
Co może zrobić każdy obywatel, aby osłabiać wpływy Kościoła w życiu publicznym? Kilka porad 1) Nie chrzcić dzieci - chrzest niemowląt jest niezgodny z Biblią, to wymysł papiestwa. 2) Wypisać dzieci z religii i nie posyłać na szkolne msze, domagać się etyki 3) Dokonać aktu apostazji 4) Wspierać akcje będące przeciwne nauczaniu Kościoła -np: dostęp do in vitro, edukację seksualną, dostęp do antykoncepcji 5) Nie chodzić do Kościoła 6) Wypowiadać się na temat łamania prawa przez hierarchów kościelnych 7) Jeżeli ktoś jest radnym, niech głośno sprzeciwia się sprzedawaniu Kościołowi nieruchomości z bonifikatą 99% i pominięciem przetargu, niech organizuje społeczne protesty. 8) Organizować akcje charytatywne, bez udziału Kościoła. Nie ufam głośnym akcjom Caritasu. Być może lepiej przy lokalnych akcjach, gdzie jest kontrola społeczna. 9) Zawiadamiać opinię publiczną o aptekach i lekarzach, którzy z powodu katolickiego sumienia odmawiają wypisywania antykoncepcji, bojkotować takie miejsca. 10) Nie brać udziału w zbiórkach na cele religijne, nawet, jeżeli miejscowy proboszcz używa szantażu, aby zmusić wiernych do płacenia na remont kościoła.
Wierzyć można w Boga bez pośrednictwa Kościoła, który z Bogiem ma niewiele wspólnego.

Brak komentarzy: