Nie będę rozwodziła się nad tym, czy naprotechnologia jest w stanie wyleczyć niepłodność, jakim grupom pacjentów może pomóc, a jakim nie. Nie jestem lekarzem, ani katoliczką, więc nikomu nie dam, ani nie odbiorę nadziei, nikogo nie mam zamiaru przekonywać do swoich poglądów. Strona katolicka utrzymuje, że naprotechnologia to alternatywa dla in vitro, skuteczny sposób leczenia niepłodności. Strona zajmująca się leczeniem niepłodności twierdzi, że naprotechnologia korzysta z tych samych metod co oni z pominięciem technik wspomaganego i absolutnie przy wielu czynnikach niczego nie zdziała. O wadach i zaletach naprotechnologii od lat kłócą jej zwolennicy i przeciwnicy. Osobiście zaliczam się do przeciwników naprotechnologii, zarówno w aspekcie medycznym i etycznym. Swój wpis chciałabym poświęcić mechanizmom oszustwa, jakim jest naprotechnologia. Artykuł nie pretenduje do miana tekstu medycznego, więc nie obowiązuje mnie wymóg neutralności dziennikarskiej. W przypadku naprotechnologii trudno o zachowanie neutralności - można przez wzgląd na religię, popierać omawianą metodę lub ze względu na nieskuteczność i powszechną manipulację w mówieniu o niej nie mieć o naprotechnologii dobrego zdania. To nic innego jak zwyczajne naciąganie klientów pod czujnym okiem kościoła - ośrodki naprotechnologiczne reklamowane są przez kościół, a część z nich znajduje się przy najważniejszych polskich świątyniach. Na stronach internetowych owych ośrodków można znaleźć zaproszenie na mszę świętą. Jest to wymowny gest, dający do zrozumienia do kogo kierowana jest oferta - do ludzi akceptujących katolicki światopogląd. Wszyscy inni są wykluczeni z potencjalnego grona pacjentów. Oczywiście pacjentami mogą być wyłącznie małżeństwa. To, że środowiska katolickie w różnych dziedzinach życia dyskryminują innych jakoś nie dziwi. Za to bardzo niepokojące jest to, że para nie trafia od razu do lekarza, ale na spotkania z instruktorką, która ma ich nauczyć obserwować cykl i za każde spotkanie inkasuje od 100 do 280 zł ( w zależności od regionu)+cena materiałów- zeszytu, podręcznika i naklejek. Instruktorka najczęściej nie jest lekarzem, co więcej nie ma medycznego wykształcenia, jest to osoba po kursie naturalnego planowania rodziny. Taka osoba decyduje o tym, czy para może skorzystać z porady lekarza, interpretuje cykl pacjentki, choć nie ma uprawnień do wykonywania medycznych procedur i oceniania cyklu, bo nie jest lekarzem. Bez wizyt u instruktorki nie można skorzystać z porady lekarza - najpierw musi zarobić instruktorka. Cyrk z naklejkami i odpytywaniem z książki trwa od 2 do 8 miesięcy. Dopiero po takim czasie para trafia do lekarza, który uwaga, niekoniecznie jest ginekologiem. Może być internistą, dentystą, mieć jakąkolwiek inną specjalizację i ukończony kurs naprotechnologiczny. Tak więc leczeniem niepłodności zajmują się ludzie nie związani z ginekologią. Na stronach owych ośrodków są co prawda informacje, że pacjenci mogą skorzystać z porad dietetyka, dentysty,psychologa,duchownego. Ceny wizyty u lekarza są równie wysokie - ocena cyklu, to znaczy oglądanie zapisków pary 100,co wizytę, wizyta z usg 280 zł. Pracownicy ośrodków leczenia niepłodności nie akceptują przyniesionych przez parę wyników i karzą wszystko robić u nich w ośrodku, co naraża pacjenta na dodatkowe koszty. Już na wstępie para musi zapłacić 30 zł za jedną prezerwatywę z igłą do badania nasienia. Napro-cudaki nie uznają klasycznego badania nasienia. W prezerwatywie trzeba zrobić dziurkę, aby akt małżeński był zgodny z nauką kościoła, to znaczy część nasienia pozostała w pochwie, a jedynie niewielka część w prezerwatywie. Nasienie trzeba w ciągu godziny dostarczyć do ośrodka. Jaka jest wartość takiej próbki nie trzeba mówić - nikła, a wynik jest niemiarodajny. Mężczyzna otrzymuje wiadomość, że nasienie w porządku i jedynie co powinien robić to jeść więcej warzyw i nosić luźną bieliznę. Obiektem zainteresowania jest kobieta. O byle jakości usługi świadczy fakt, że nie ma badań potwierdzających skuteczność naportechnologii- nikt niezwiązany z naprotechnologią nie ma wstępu na spotkania, konferencje. W prasie naukowej ukazały się raptem 3 badania o skuteczność naprotechnologii i to z poważnymi błędami metodologicznymi. Po drugie, naprotechnologia nie jest właściwie żadną oryginalną metodą - poza obserwacjami cyklu za pomocą modelu Creightona wykorzystuje leczenie konwencjonalne: badania, podawanie hormonów, laparoskopię. To wszystko jest wykorzystywane w Polsce przy standardowym leczeniu niepłodności. Polskie Towarzystwo Ginekologiczne nie rekomenduje naprotechnologii, ponieważ nie znajduje ona potwierdzenia w kontrolowanych badaniach klinicznych. W standardach leczenia niepłodności autorzy uznali, że naprotechnologii nie można rekomendować jako metody leczenia niepłodności, gdyż nie jest w stanie pomóc kobietom z niewydolnością jajników, zaawansowaną endometriozą, niedrożnością lub ograniczeniem drożności jajowodów, oraz w męskim czynniku. Organizacje międzynarodowe, takie jak: ESHRE czy ASRM oraz Polskie Towarzystwo Medycyny Rozrodu i Embriologii nie rekomendują naprotechnologii. Warto wiedzieć, że naprotechnologia poza Polską i Irlandią nie jest metodą popularną. Pary po takim "leczeniu" najczęściej trafiają do profesjonalnych klinik zaskoczone faktem, że nawet po 3 latach leczenia metodą napro, mając prawidłowe zapiski i piękne wykresy nie są w stanie zajść w ciążę. Propagatorzy napro wmawiają ludziom, że są w stanie pomóc nawet przy endometriozie i niedrożności jajowodów - niestety rzeczywistość nie jest tak różowa. Naprotechnologia to nic nowego, normalne standardowe leczenie, które podejmuje ginekolog w rejonowej przychodni, tyle, że okraszone ideologią kościoła i opatrzone znakiem firmowym- ot, zwykła propaganda bazująca na ludzkim nieszczęściu. Lekarz-ginekolog ze zwykłej przychodni nie będzie kazał przez pół roku podziwiać cyklu, zrobi konkretne badania, wykona monitoring cyklu przy użyciu usg, zbada tarczycę, poziom hormonów i zaleci leczenie. Nie będzie naciągał pacjentki na wizyty u instruktorki nie mającej żadnego związku z medycyną. Od razu wypisze skierowanie na ewentualną operację, a jak wyczerpie katalog terapii poleci konsultacje w klinice leczenia niepłodności. Normalne postępowanie medyczne w grupie par, gdzie można przeprowadzić zachowawcze metody leczenia daje trzy razy więcej ciąż niż po naprocudach. Perfidne oszustwo polega na tym, że standardowe leczenie, które w znacznej części jest refundowane, w naprotechnologii jest przedstawiane jako super skuteczne, nowe i trzeba za nie sporo płacić. Nieetyczne jest wmawianie pacjentom, że nie mają szansy na swoje dziecko, jeżeli medycyna może im pomóc, proponując in vitro. Powstaje pytanie, czy lekarz celowo okłamujący pacjentów, po to, aby pozostać w zgodzie ze swoją religią, postępuje etycznie? Odpowiedź na to pytanie może jedynie negatywna- lekarz nie ma prawa oszukiwać pacjentów.
Ludzie dają się omamić naprotechnologią, ponieważ nie mają wystarczającej wiedzy o leczeniu niepłodności, a propaganda jest nadzwyczaj agresywna i wszech obecna. Nieprawdą są twierdzenia zwolenników napro-cudów, że in vitro jest nachalnie promowane, a o naprotechnologii nie ma w mediach ani słowa. Na każdym portalu katolickim i prawicowym można znaleźć setki artykułów o cudownej metodzie leczenia niepłodności, polecają ją biskupi i politycy PiS. Kłamstwem jest, że naprotechnologia jest metodą tanią - rok leczenia to koszt od 8 tys, czyli prawie tyle, co zabieg in vitro. Niesmak, a nawet złość wzbudza stwierdzenie naprologów, że in vitro zmniejsza szansę na naturalne poczęcie- jak widać wszystkie kłamstwa są dozwolone, aby wyciągnąć od ludzi kasę. Mam wrażenie, że naprotechnolodzy doskonale wiedzą, że swoim zachowaniem pozbawiają pary szansy na dziecko, robią im wielką krzywdę. Niestety w powiązaniu naprotechnologii i kościoła, bezpłodne pary liczą się najmniej, najistotniejszy jest zysk. Podawane przez promotorów napro dane nie są wynikami leczenia - ilości urodzonych dzieci, ale wynikami trafności diagnozy, co wcale nie oznacza, że leczenie dało efekt w postaci słodziutkiego maluszka.
Pary,które korzystają z tej metody mówią, że przekonały się do tego sposobu leczenia, ponieważ jest ona zgodna z nauką kościoła i etyczna. Kościół naprawdę zrobił wiele dla promowania metody: od opowiadania bredni o zabijaniu zarodków w in vitro do bezpośredniego reklamowania naprotechnologii w swoich odezwach do wiernych. Zastanawia mnie jedno: jak można uzależniać leczenie nie od skuteczności, korzystania z nowoczesnych terapii, ale od zdania kościoła? Warto wiedzieć, że naprotechnologia jest uprawiana w Polsce poza wszelką kontrolą - ośrodki nie są monitorowane, nie obowiązują tam żadne standardy medyczne. Niektóre ośrodki mają certyfikaty stowarzyszeń związanych z naturalnym planowaniem rodziny i kościołem, co jest dość marną rekomendacją.
Po przeanalizowaniu wszelkich argumentów można stwierdzić, że naprotechnologia to propaganda, w którą ubrano i sprzedano leczenie niepłodności u par nie mających wskazań do in vitro. Zrobiono z tego cudowną metodę, która dba o dobro dziecka poczętego (o ile uda się zajść w ciążę). Jej etyczność polega jedynie na poczęciu w akcie małżeńskim. Według zwolenników naprotechnologii in vitro nie tylko zabija zarodki, ale także sprawia, że poczęcie dokonuje się bez miłości małżeńskiej. Znaczy to, że według ideologów napro-cudów, pary, które zaszły w ciążę dzięki in vitro nie kochają się i nie kochają swoich dzieci. Na komentowanie takich głosów pełnych jadu, nienawiści, zawiści nie warto tracić czasu.
Napro-cuda mogą być skuteczne jedynie dla 40% par, więc mówienie, że jest to alternatywa dla in vitro jest manipulację i wprowadzaniem w błąd opinii publicznej.